Stres przyczyną frustracji – czyli o balansie i byciu dla siebie dobrym

„Jak radzić sobie ze stresem?” – to chyba jeden z modniejszych tytułów artykułów powracający w kolorowych magazynach jak bumerang. Ale zastanówmy się najpierw – z czego wynika ten stres? Tylko znając jego przyczynę, będziemy mogli mu zaradzić, zdusić go w zarodku, zaczerpnąć powietrza i cieszyć się naszym „tu i teraz”.

Niełatwo jest pełnić wiele ról. Jako pracująca mama dwójki dzieci, dla której ważne jest, by wyglądem nie przypominać kobiety z epoki kamienia łupanego (kołtuny zamiast włosów, obficie porośnięta pacha, zapuszczone do granic możliwości brwi, a pięty przypominające gąbeczkę Konjac przed namoczeniem), która chce być odbierana jako oczytana i niegłupia, wiem, że czasami dążenie do perfekcji przyprawia o mdłości i zawrót głowy. Co więcej – usilne dążenie do perfekcji prowadzi też do frustracji – bo nie wszystko zrobiłam na czas, a w pracy taki kocił, że nie zdążyłam ugotować pożywnego posiłku dla najbliższych i po raz kolejny na obiad zaserwowałam podgrzaną mrożonkę… W głowie i w sercu pojawiają się poczucie winy i strach, że nie ze wszystkim radzę sobie tak, jak powinnam…

Podczas jednego z babskich weekendów, zapytałam moje przyjaciółki, co lub kto najczęściej wprawia je w nerwowy nastrój. I okazało się, że w gruncie rzeczy nie jest to mąż, nie są to nieznośne dzieci, nie jest to stanie w korkach czy kolejce w supermarkecie. Po głębszym zastanowieniu, wszystkie zgodnie uznały, że najbardziej martwi je, iż nie pełnią swoich obowiązków w sposób perfekcyjny. Poświęcając się w pełni macierzyństwu, z tyłu głowy słyszą głos, który przypomina: „I po to skończyłaś trzy fakultety i nauczyłaś się czterech języków obcych?!”. Pracując od rana do wieczora, tęsknią za domem, partnerem, macierzyństwem, na które często nie mają czasu. Rewelacyjna w pracy pani inżynier, spełniona mama bliźniąt, rozpacza nad kolejnym dodatkowym kilogramem, gdy z portalu społecznościowego wylewa się na nią fala zdjęć jej fit-koleżanek. Podobnymi przykładami mogłabym sypać jak z rękawa.

Po kilku godzinach rozmowy (i kilku kieliszkach wina wypitego w tym magicznym, babskim kręgu), doznałyśmy olśnienia – tradycyjne formy radzenia sobie ze stresem – spacer, kąpiel, masaż, owszem, złagodzą jego skutki, ale… Nie zniszczą go w zarodku. Jedyną metodą, by poczuć się lepiej jest dopuszczenie do siebie myśli, że nie we wszystkim będę perfekcyjna. Bo tak się nie da. Bo to po prostu niemożliwe. Koniec. I kropka.

Chcecie konkretów? Kilkuletni staż żony inżyniera nauczył mnie silnego argumentowania swoich opinii (bo przecież tylko udowodnione zjawiska poparte doświadczeniem są cokolwiek warte). Jeśli masz dwójkę dzieci w różnym wieku, trudno jest znaleźć twórczą zabawę, na której skorzystasz i Ty, i one. Zamiast więc wyrywać sobie włosy z głowy, gdy po nieudanej próbie wspólnego układania klocków Lego, zakończonej kłótnią o czerwony klocek (dzieci), bijatyką o żółtego ludzika (dzieci) i nagłą potrzebą zniknięcia (Ty), włącz głośno muzykę i tańcz. Tańcz, jakby nikt nie patrzył, tańcz do utraty tchu. Kręć piruety, wij się jak wąż, turlaj po podłodze i podskakuj jak kangur. Gwarantuję Ci, że dzieci po chwilowym osłupieniu, dołączą do Ciebie. Plusy? Wspólnie spędzony czas, spalenie setek kalorii i poziom frustracji równy zeru. Krzywisz się? To nie perfekcyjna zabawa rodem z podręczników dla idealny mam? Że niby Pani Prezes największego banku nie przystoi? Przystoi, zresztą – i tak nikt nie widzi!

Więcej przykładów? Oto następny, mój ulubiony – naucz się nie dostrzegać bałaganu. Nie chodzi mi o to, byście Ty i Twoja rodzina żyli w brudzie. Po prostu nie stanie się nikomu krzywda, gdy kurz na meblach poleży dzień dłużej niż zazwyczaj, bo Ty w tym czasie masz ochotę na zrobienie czegoś zupełnie innego. Choćby na leżenie. W końcu kurz też leży, poleż chwilę i Ty. Zregenerujesz się, nabierzesz sił i zetrzesz kurz dwa razy szybciej niż bez odpoczynku.

Warto być dla siebie dobrym. Pochwalić samego siebie za osiągnięty sukces, zamiast rozpaczać nad tym, czego jeszcze nie udało nam się nauczyć, zdobyć, przeczytać. Warto sobie czasem po prostu odpuścić… I iść do przodu z poczuciem, że robię wszystko w sposób optymalny, a jeśli gdzieś zawiodłam – trudno, może uda się następnym razem. Tylko z poczuciem miłości do siebie samego, kojący masaż faktycznie odpręży Twoje ciało, bo Twoja dusza będzie w poczuciu głębokiej harmonii z Twoim otoczeniem, z Twoimi pragnieniami, z Twoim życiem.

A z życiem jak z jazdą na rowerze – aby zachować balans, trzeba po prostu nieustannie poruszać się naprzód. Inaczej wywrotka gwarantowana.

Odpręż się, oddychaj, doceniaj siebie. Keep calm and keep moving forward! – czego Wam (i sobie) życzę.

Michalina

0 Komentarz

Zostaw komentarz