Nie znoszę jesieni bardziej niż odchudzania (a uwierz mi, że jedzenie jest dla mnie jedną z ulubionych czynności!).
Pod koniec września dopada mnie przygnębienie. Z ogromnym smutkiem żegnam letnie, kwieciste sukienki, które upychane w próżniowych workach, wydają się wołać mnie o pomoc.
Wieczory spędzone na tarasie z przyjaciółkami wymagają okrycia się kocem. W samochodzie wyłączam klimatyzację i podkręcam wskaźnik temperatury. A dzieci, które odprowadzam co rano do szkoły i przedszkola, są bardziej marudne i z uporem odmawiają założenia kurtek.
Mogłabym zalać Cię morzem utyskiwania na jesienną aurę.
Ale wiesz co?
Zamiast tego wolę podzielić się z Tobą swoimi sprawdzonymi sposobami na październikowy spadek energii. Bo przecież z każdego minusa można uczynić plus, dopisując zaledwie jedną pionową kreseczkę.
Od września tego roku, za namową Małgosi Jezierskiej, ekspertki do spraw zdrowego odżywiania i prekursorki programu FIT&DIET, kiszę buraczki. Tak, wiem… Pewnie łapiesz się teraz za głowę i myślisz: „To buraczki można kisić?! Przecież to nie ogórki!”. Albo, co gorsza, śmiejesz się w duchu, kpiąc, że przecież Michalina na co dzień nawet nie gotuje, a co dopiero zaprawia warzywa w słoiki.
A więc, moja Droga, zadziwię Cię teraz podwójnie. Otóż po pierwsze – buraki kisić się powinno, są bowiem o wiele zdrowsze niż te surowe czy gotowane. A po drugie – kiszenie ich zajmuje mało czasu i jest zupełnie nieskomplikowane!
PRZEPIS NA KISZONE BURACZKI
MAŁGOSI JEZIERSKIEJ – koordynatorki programu Yasumi FIT&DIET
Kiszone buraczki oraz powstały sok są krwiotwórcze, zatem przeciwdziałają anemii i poprawiają koloryt cery. Oprócz tego kipią wręcz od probiotyków, które to wzmacniają odporność organizmu. Przeciwdziałają infekcjom i stanom zapalnym. Poprawiają trawienie. I…. Uwaga, uwaga… Sprzyjają utracie wagi!
Kiszone buraczki oraz powstały sok można, a nawet należy, podawać dzieciom codziennie od jesieni do wiosny. Wystarczy łyżka dziennie! Naturalny probiotyk zawarty w buraczkach zmniejsza ryzyko przeziębień u moich pociech. A i ja- zamiast porannej kawy – zabieram ze sobą na drogę właśnie sok z kiszonych buraczków.
Z początkiem października, stojąc każdego ranka w swojej garderobie, intuicyjnie sięgam po czerń. Czuję się w niej bardziej „na miejscu” niż w wakacyjnych fuksjach, turkusach czy błękitach. Ale mam swój tajny sposób na dodanie cerze blasku i przełamanie ponurego wyglądu stylizacji. W dodatkach – akcencie kładzionym na usta lub wyborze butów, stawiam bowiem na kolor i błysk.
Moim wielkim odkryciem są pomadki Palladio, którymi stworzyć można efekt ombre lub nakładać jeden z dwóch dostępnych w pomadzie kolorów. Jeśli chcę powiększyć usta, kontur zaznaczam odcieniem mocniejszym, a środek warg maluję tym delikatniejszym. A gdy mam ochotę na wyraźny, drapieżny look, stawiam na konkretny, soczysty kolor, który wspaniale odbija się od monochromatycznej stylizacji. W pracy piję dużo wody, inne pomadki po dwóch godzinach znikają z ust już po kilku kwadransach. W Palladio czuję się komfortowo, bowiem zostaje na wargach nawet sześć godzin!
Za poleceniem neurologa, od września do końca kwietnia suplementuję codzienną dietę witaminą D. Lekarz powiedział, że zażywanie jej jest konieczne dla każdego, zapewnia zdrowe kości, wspomaga pracę układu nerwowego i zapobiega jesiennej i zimowej chandrze. Słyszałam wiele dobrego o połączeniu jej z witaminą K oraz kwasami omega 3. Niestety bardzo zniechęciły mnie pogłoski, że kwasy omega 3 są reklamowane jako norweskie preparaty, podczas gdy w rzeczywistości Norwegia jest importerem oleju rybiego z Chile i Peru, który już na wstępie zawiera dużo syntetycznych konserwantów i dodatków… Dlatego do koniecznej z powodu braku słońca suplementacji wybieram produkt polecony przez Małgosię Jezierską (tak, tę samą, od której dostałam przepis na buraczki!). Kapsułki, które zażywam, zawierają optymalną dawkę witamin D oraz K, a omega 3 pozyskiwane są z bezpiecznych źródeł – dorsza morskiego. Wiem, że brzmi to niezbyt apetycznie, ale wolę zażywać suplementy ze składnikami ze sprawdzonych, certyfikowanych źródeł.
Zauważyłam, że im mniej się ruszam, tym mniej mam wewnętrznej siły i witalności. Wydawałoby się to absurdalne, bo przecież kładę się pod mięciutki kocyk celem zebrania energii, a nie jej utraty. Uwierz mi jednak na słowo, że wbrew pozorom nic tak nie ożywia, jak… Kilkunastominutowy spacer na świeżym powietrzu. Dotleniony mózg pracuje sprawniej. Na policzkach pojawiają się zdrowe rumieńce. A po powrocie do domu, zamiast poleżeć na kanapie, nabieram ochoty na dalsze aktywności… Jakie? To, jako swój sposób na jesienną chandrę, pozostawię okryte mgiełką tajemnicy… A jeśli domyślasz się, co to jest, mrugam do Ciebie okiem. Przecież obie wiemy, że nic tak nie rozgrzewa, jak porządna dawka czułości.
Może jednak – jesień da się lubić? 😉
0 Komentarz