Zaraz wybuchnę! Czyli jak z minusa zrobić plus

„Zaraz wybuchnę!” – pomyślałam ze złością, gdy srogo spóźniona szykowałam się do pracy. Dziś w planach nagranie filmu o urządzeniu do darsonvalizacji, wbrew pozorom krótki materiał wymagał sporej ilości czasu na przygotowania i realizację. A tu jak na złość – mąż musiał zostać dłużej w pracy, a dzieciaki dawały mocno w kość.

Podczas gdy one oddawały się głośnej walce o to, kto ma grać na cymbałkach (a była to walka okraszona głośnym krzykiem, wybuchami spazmatycznego płaczu, a nawet – o zgrozo – rękoczynami!), ja kończyłam wykonywać makijaż, starając się przy tym:

  1. nie spocić,
  2. nie rozmazać,
  3. nie rozczochrać,
  4. nie wkurzyć.

Żaden z wyżej wymienionych podpunktów nie został zrealizowany.

I nagle nastała cisza.

Cisza tak głucha, że zaniepokojona wybiegłam z łazienki, w której poprawiałam rozmazany w pośpiechu tusz.

Dodam tym z Was, które nie mają dzieci, bo te, które je mają, wiedzą o tym doskonale – zupełna cisza nie wróży nic dobrego. Zbita w zabawie szyba, zrzucony telewizor, czy podarta książka to w tym wypadku wersje optymistyczne. Oprócz nich, podczas pokonanego krótkiego odcinka łączącego łazienkę z pokojem, w mojej głowie, zdążyła pojawić się również wizja złamanej ręki u syna, uduszenia się cymbałkową pałeczką przez córkę oraz porwanie dzieci przez kosmitów lub terrorystów.

Zgrzana wpadłam do pokoju i moim oczom ukazał się następujący obrazek: moje starsze dziecko, dawało pić młodszemu, które nie radziło sobie jeszcze z obsługą nowego kubka niekapka. Co więcej – trzymali się przy tym za ręce.

„Zaraz wybuchnę!” – pomyślałam.

Ze szczęścia.

Nie ma sytuacji, z której nie wyciągniesz dla siebie czegoś dobrego. Jedną z większych prób dla mojego charakteru jest macierzyństwo, bo wyzwala we mnie pokłady cierpliwości, której niegdyś nie mogłam w sobie odnaleźć. Każda nerwowa sytuacja, każda choroba, gorszy dzień, niepowodzenie, wszystko, z czym przychodzi się nam mierzyć, możemy potraktować jako powód do złości, żalu, frustracji lub… Przekuć w swoją siłę.

Zatem wszystkim tym, którym zdarza się chwila, gdy nic nie idzie po ich myśli, polecam proste ćwiczenie, które zawsze stawia mnie do pionu – wyobraź sobie, że jutro obudzisz się tylko z tym, za co teraz jesteś wdzięczny.

A co do filmu – wyszedł dobrze. Jeśli jesteście go ciekawi, zapraszam na krótki seans.

Michalina

0 Komentarz

Zostaw komentarz